O tym dlaczego jesteśmy tak skomplikowani, głowiło się i nadal nad tym myślą miliony umysłów na całym świecie. Dziś przedstawiam Państwu krótką, humorystyczną nowelkę, napisaną przeze mnie kilka lat temu, stąd mogą widzieć Państwo, jeszcze bardziej widoczne niż dziś braki w warsztacie. Dorywcza praca, związane z nią ulotki, mogą być pretekstem dla wydarzeń dziwnych, absurdalnych i równocześnie przykrych. Mam nadzieję, że znajdziecie w tej nowelce coś więcej niż abstrakcję, nawiązania do memów, internetowych hitów i kilka niecenzuralnych słów! Miłego czytania.
PS. Przepraszam za błędy, nie stać mnie na redakcje (chlip).
ULOTKI
Maciek wiedział, że ta praca prędzej czy później go wykończy. To już drugi dzień, gdy z zapałem i największym oddaniem roznosił po blokowiskach ulotki. To nie były byle jakie ulotki, bo pochodziły z nowo otwartego salonu fryzjerskiego jego ciotki. Przemiłej dla klientów- wrednej dla rodziny. Maciek włócząc się po mieście i zwiedzając szare klatki, miał ochotę strzelić sobie w łeb. Jego matka, będąca pod butem siostry, nie omieszkała wręczyć mu tony tych kiczowatych, małych ulotek, bo przecież nie wypada nie pomóc, dostanie trochę pieniędzy i wyjdzie do ludzi. Jasne… Wypada czy nie wypada, ale pieniędzy nie potrzebuję, chyba że mama chce, żebym wydał je na kolejną grę, a do ludzi wychodzić nie mam zamiaru. Takie myśli dopadały go, gdy przechodził do kolejnego bloku. Nie miał już siły ani chęci, a w plecaku leżało jeszcze co najmniej dwieście broszurek. Przełamywanie aspołeczności szło mu nadzwyczaj lekko, odzywał się prawie cały czas do ludzi. Ba! Rozmawiał z nimi! Przecież musiał powiedzieć przez domofon, to jedno, magiczne słowo: ulotki. Czasami nawet odpowiadał na dzień dobry, mrucząc co prawda, ale jego nadopiekuńcza rodzicielka i tak byłaby zachwycona. Maciek nie był. On zwyczajnie nie lubił ludzi. Wiedział też, że w otoczeniu idiotów, którzy go otaczali nikt nie byłby w stanie go zrozumieć. Pracował już ponad godzinę, a więc czas nieubłaganie zbliżał się do momentu zwanego: „to stanowczo za długo, nie chce tu być, bo kogoś zabije”. Zaczął rozdawać ulotki ludziom przechodzącym obok, mało go już obchodziły zalecenia, co do sposobu dostarczania ich. Miał zamiar skończyć to, jak najszybciej mógł. Zatrzymał się przed wejściem do klatki. Dobra, wchodzę i wychodzę, nawet nie będę ich wkładał do skrzynek, mam to gdzieś. Zadzwonił na pierwszy numer i czekał. Zdenerwował się bo robił to za długo, wystarczająco za długo i flegmatycznym ruchem kierował swój palec ku kolejnemu mieszkaniu gdy nagle usłyszał głos.
–Stachu?
–Ulotki
–Stachu?!
–Nie, ulotki
–Stachu nie przyłaź tu więcej, Ty stary dziadu, niech cię pioruny siarczyste trafią! Stachu ty draniu!– Pani, która z wielkim zapałem wykrzykiwała epitety rozłączyła się.
Maćka zatkało i za bardzo nie wiedział co się stało, kim był Stachu i dlaczego musiał tego słuchać. Zażenowany zastanawiał się czy dzwonić dalej, ale nie miał wyjścia. Tym razem osoba po drugiej stronie, gdy tylko usłyszała magiczne słowo otworzyła mu bezproblemowo. Klatka była świeżo malowana, Maćkowi zakręciło się w głowie od nieprzyjemnego zapachu i oliwkowej, lśniącej farby, ale dotarł na piętro do skrzynek pocztowych. Otwierał plecak i gdy już się podnosił z ulotkami, nagle zza drzwi obok usłyszał huk i głośne, stanowcze pytanie:
–Stachu?
W tym momencie opcje samobójstwa lub zamordowania pierwszej przypadkowo spotkanej osoby znalazły się na szczycie jego życiowych celów. Nie odpowiedział, wrzucał ulotki słuchając niesamowitej ilości inwektyw, przyznał w duchu, że babka ma gadane. Zapełniając ostatnią skrzynkę usłyszał chrzęst otwieranych drzwi, mimo tego, że bluzgi nie ustawały. W drzwiach pojawiła się niska staruszka, a na jej wykrzywionej i pomarszczonej (jakby przed chwilą wyszła z bardzo długiej kąpieli) twarzy malowała się wściekłość. Maciek spojrzał na nią z nieukrywanym obrzydzeniem. Gdy kobieta uświadomiła sobie, że chłopak nie jest Stachem, złagodniała błyskawicznie i jakby zmalała jeszcze bardziej. Ruszyła ku niemu błyskawicznym krokiem w tym samym momencie, gdy on wychodził.
–Chłopczyku– rzekła, ku jego ogromnemu zdziwieniu, bardzo łagodnym głosem.-Przepraszam, ja nie chciałam, myślałam, że jesteś Stachem!
–Nic się nie stało. Do widzenia– odparł z wyraźnie zaznaczoną irytacją.
Kobieta nie zamierzała tak łatwo odpuścić, złapała go za rękę ruchem tak szybkim, jakby naciskała przycisk w Familiadzie.
Maciek był przerażony szybkością tej staruszki i swoim czasem reakcji. Próbował się odsunąć, ale ona zacisnęła się niezwykle mocno swoimi kurzymi pazurami.
–Słuchaj, jaki Ty jesteś blady, źle się czujesz pewnie, na rany Chrystusa, dziecko! Przecie Ty mogłeś się wystraszyć, taki mały, sympatyczny chłopiec!– Maciek próbował jej przerwać ,ale bezskutecznie, za każdym razem gdy otwierał usta, ona zaczynała mówić coraz głośniej i szybciej.- Dziecko chodź, Jo ci dam i pokaże coś, chodź kochaniutki, zjedz coś chociaż!
–Nie!– Maciek zaskoczył sam siebie, nagłym przypływem odwagi. Ale mimo tego dramatycznego gestu rozpaczy, staruszka coraz mocniej ciągnęła go ku drewnianym pełnym bruzd drzwi. Gdy już był na progu poczuł przyjemny zapach truskawek i jabłek, ale to go jeszcze bardziej przeraziło.
–Bo ja musze już iść! Prace mam i w ogóle!
–Chwilunia cię nie zbawi!– W tym samym momencie przyciągnęła go do siebie, równocześnie zamykając drzwi na klucz, który schowała do kieszeni.
Maciek poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Zabije mnie. Ta stara baba mnie zabije. Nagle jego nigdy nie wzbudzana pobożność urosła aż pod dom Pana Boga.
–To poczekaj tu syneczku, zaraz ci coś przyniosę– uśmiechnęła się szeroko ukazując 4 zęby na krzyż i weszła do pomieszczenia na końcu przedpokoju, mrucząc coś o Stachu. Maciek próbując się uspokoić zaczął się rozglądać. Na środku wisiał długi i lekko zakurzony żyrandol, z szarym abażurem, przez co w pomieszczeniu panował półmrok. Ściany miały kolor jasno zielony, a na jednej z nich wisiały całe szeregi obrazów z postacią Jezusa. Cała ściana ozdobiona Chrystusami, nawet kiczowaty fotomontaż uśmiechniętego Zbawiciela na tle zachodzącego słońca i plaży na której stała ściskająca się para. Maciek nie wiedział za bardzo co ma zrobić, ta ściana to było dla niego za dużo, nawet dla takiego weterana memów jak on. Spojrzał na mały kredens znajdujący się tuż przy wejściu do- jak sądził- toalety. Leżał na nim pęk kluczy, jakieś tabletki i o zgrozo, Portret Stalina. To jakaś abstrakcja.
–Ja pier…
–Coś mówiłeś chłopczyku?– Przerwała mu staruszka niosąc ze sobą dużą babeczkę- No weź, zjedz sobie, wyglądasz na takiego głodnego!
–Nie, ja musze już iść.
–Oszalałeś?!– Zabrzmiała tak, jakby jednak Maciek był Stachem- wyglądasz tak mizernie, nie chce, żebyś, nie daj Bóg, zemdlał mi tam! Weź.
Pomarszczona starucha niemal siłą wepchnęła mu do ręki całkiem apetycznie wyglądającą babeczkę.
Maciek ostatkiem sił i z rosnącą frustracją wysilił się na jedno słowo:
–Dziękuję.
Nastała cisza, patrzyli sobie w oczy, dłonią za sobą szukał klamki przy drzwiach, pani to zauważyła, ale zareagowała na to tylko gestem wskazującym na swoje usta. Maciek niepewnie przybliżył babeczkę do ust, wciąż patrząc w jej małe kaprawe oczka. Ugryzł. Kurcze, dobre.
–No jedz, jedz, na pewno ci smakuje, wszystkim smakowało.
Maciek zaczął szczerze współczuć wszystkim potencjalnym ofiarom przemiłej pani. Zjadł na jej oczach babeczkę z truskawkowym nadzieniem, która, ku jego zdziwieniu, zasmakowała mu jeszcze bardziej. Kobieta otworzyła drzwi, a jej uroczy gość, natychmiast czmychnął nim zdążyła je dobrze uchylić. Zbiegając ze schodów z przerażeniem, słyszał jak coś do niego krzyczała, ale nie przyjmował niczego do głowy. Po wyjściu, usiadł się na ławce by złapać oddech. Chwile mu zajęło, nim pozbierał myśli, był w szoku. Pomyślał, że może naprawdę jest aspołeczny, a ta starucha próbowała być zwyczajnie miła. Pewny był tego, że jeśli kiedyś spotka owego Stacha, to ukręci mu łeb. Poczuł, że znów wróciła mu odwaga, ale i przybyło zmęczenie całą zaistniałą sytuacją. Oparł głowę na dłoniach i poczuł coś klejącego. Konkretnie, to farbę ze ścian na korytarzu, które musiał dotknąć, gdy uciekał. Świetnie! Jeszcze tego brakowało, żebym łaził po mieście, jak jakiś debil upaćkany farbą. Okej, uspokój się, ludzie to idioci i tak się będą śmiać. Po przeanalizowaniu tej, jakże uspakajającej myśli, postanowił ruszyć dalej w drogę, ale nagle poczuł, jakby ktoś uderzył go prosto w twarz.
Zostawił plecak na klatce.
Ilość wulgaryzmów, które wyartykułował Maciek przechodniom i biegającym dzieciom, nie nadaje się do przytoczenia. Wstał i chwiejnym krokiem podszedł do drzwi feralnej klatki. Tym razem wybrał mieszkanie z samej góry.
–Idź do diabła z tymi ulotkami!
Świetnie. Jest dobrze. Jest fajnie. Podoba mi się to wszystko jeszcze bardziej. W jego głowie zapanowała kompletna pustka, nie zorientował się nawet, gdy ktoś nareszcie otworzył mu drzwi, a on znalazł się przy swoim plecaku. Wychodził zrezygnowany, ale z małą iskrą nadziei. Swój żal zamienił w nieuwagę, dzięki której wpadł wprost na jakiegoś człowieka. Upadł na ziemię, ale był pewien, że nie tylko impet z jakim zaatakował, jak się okazało mężczyznę, ale również zapach owego osobnika odrzucił go do tyłu. Wstał szybko i od razu zauważył, że panu zdecydowanie bliżej wyglądem do mężczyzn z wilkowyjskiej ławeczki, niż faceta z katalogu Hugo Bossa.
Nim Maciek zdążył cokolwiek powiedzieć, bo na przeprosiny był wystarczająco zdenerwowany i obrażony na świat, pan odezwał się startym głosem.
–Szanowny panie, dwa złote na poratowanie.
–Nie mam- Maćkowi tylko tego brakowało, gardził takimi ludźmi, życiowymi nieudacznikami.
–Dej Pan, ja głoduję, dzieci płaczą, żona płacze!– Pan z ławeczki zmierzwił nerwowo palcami ulizane resztki włosów.- No, Panie, drogi Pan mi nie wygląda na takiego, no, wie Pan.
Maciek podejrzewał, że głód o którym opowiadał, żebrak, to głód alkoholowy, ale nagle do jego głowy wpadł genialny plan. Mężczyzna nie wygląda na bystrego, dam mu sto ulotek i te jego zakichane dwa złote. Może i wyzysk, ale przecież, ja to z dobrej woli, bo poświęcam własną pracę. Był zaskoczony ogromną dobrocią serca, którą z siebie wykrzesał, mimo beznadziejnej sytuacji i gniewu, który się w nim kotłował.
–Dostaniesz Pan te dwa złote, ale nie za darmo. Jak jesteś uczciwy i na dzieci chcesz zarobić, to ja dam panu ulotki, zarobi sobie pan.
–O najjaśniejszy księciu , szczodrobliwy…
–Zamknij się!– Frustracja Maćka wzmocniła jego pogardę, nagle poczuł się wściekły, że taki pomiot ulicy, w ogóle się do niego odzywa. Pana z ławki zamurowało, w jego oczach pojawiły się iskry, ale nie odezwał się, możliwość zdobycia pieniądza była silniejsza. Chłopak wcisnął mu w ręce garść ulotek i przewracając oczami położył na nich dwa złote. Nie odezwał się już, minął nadzwyczaj grzecznie pomiot ulicy i szedł dalej myśląc o tym, jak wyżyje się na matce gdy wróci do domu. Przez jej głupie pomysły i to, że nie potrafiła się wyrwać ze smyczy starszej siostry, musiał wyjść z domu, i jeszcze przeżywać, takie upokorzenia i napaści dziwaków. Jego rozmyślania przerwało mu głośne burczenie w brzuchu i nagle poczuł, jak cała zawartość żołądka wędruje do gardła. Zgiął się w pół i starając się powstrzymać spazmy, próbował nie ozdobić chodnika wszystkimi kolorami tęczy. Dobrą chwilę zajęło mu, nim doszedł do siebie, ludzie spoglądali na niego zdziwieni, nawet jedna pani spytała się, czy wszystko w porządku, ale on odpowiedział tylko morderczym wzrokiem i machnął na nią ręką. Tego wszystkiego jest już za wiele, domyślił się, skąd w jego organizmie, pojawiła się taka zaskakująca reakcja. Wszystko dzięki babeczce od tej starej, spróchniałej wielbicielki Stalina. Maciek miał już wszystkiego serdecznie dosyć, nigdy nie czuł takiego gniewu, nigdy tak bardzo nie wychylił się za granice swojej aspołeczności. Kiedyś nie odezwałby się słowem do obcych ludzi, teraz zaczął na nich krzyczeć. Nie widział, żadnej korzyści ze swojej sytuacji, ale poczuł ukłucie satysfakcji. Kiedy stanął przed drzwiami, już ostatniej klatki w jego ulotkowej karierze, oprócz burczenia w brzuchu pojawił się jeszcze ból, ale postanowił go ignorować, mimo że był dość silny. Otworzono mu drzwi niemalże natychmiastowo. Dotarł bezproblemowo do skrzynek, a było ich aż trzydzieści, to już uważał za sukces. Z dziką namiętnością wkładał ulotki do każdej z nich, jakby to one były odpowiedzialne za całe zło, które go spotkało. Robił to z taką pasją, że jedna z nich otwarła się i wypadła wprost na niego Gazeta Lokalna, wytrącając mu wszystkie ulotki z dłoni. Pieprzony szmatławiec, kto czyta takie głupoty?
–O, gazeta taty!– odezwał się głos zza jego pleców. Maciek spojrzał na wychudzoną twarz chłopca o szczerbatym uśmiechu. Spiorunował go wzrokiem i odwrócił się by pozbierać ulotki. Dzieciak najwyraźniej się nie przejął bo podskoczył do wysepki broszurek i pomógł mu. Gazetę z największą czcią odłożył na stopień schodów prowadzących do góry. Maciek milczał, nie lubił dzieci, irytowała go jego obecność, nawet nie zorientował się skąd i kiedy młody się za nim pojawił. Próbując się podnieść poczuł ból, jakby ktoś kopnął mu z rozpędu w brzuch. Zgięty w pół, postanowił się nie poddać i ze łzami w oczach wrzucał ostatnie ulotki.
–Ale pan ma dużego garba! A co to jest to na pana czole? Mogę zabrać gazetę dla taty? On się będzie cieszył, bo teraz znowu jest zły na mame. Ostatnio jesteśmy niegrzeczni musimy się poprawić, bo…
Nie zdążył dokończyć, bo w tym samym momencie w którym Maciek zdołał się wyprostować i nabrać powietrza, by nakrzyczeć na dzieciaka, usłyszał inny wrzask. Z któregoś mieszkania na piętrze, wydobywały się dźwięki tłuczonego szkła. Maciek zignorował to, miał już serdecznie dosyć kłopotów, wszystkiego i wszystkich dookoła. Chłopiec wyraźnie się przejął i w jednej sekundzie rozszerzył szeroko oczy, bo nagle na klatce, wielkim echem odbijając się od drzwi wszystkich mieszkań i każdej ściany pojawił się szorstki męski głos.
–Maciej do domu!– Chłopczyk ścisnął gazetę i pobiegł do góry. W tym samym czasie duży Maciek stał jak osłupiały i na chwile opadły z niego wszystkie negatywne emocje. Usłyszał ponownie kobiecy, przeraźliwy wrzask, od którego dostał ciarek na całym ciele, a potem trzask drzwi. Zignorował to, zrobił to nadzwyczaj lekko, był już wystarczająco zdesperowany i pewny, że gdyby tylko mógł i nie miał nic do roboty, sam dołączyłby się do awantury. Z mieszkania po jego lewej, błyskawicznie wychyliła się głowa młodej, upstrzonej mocnej makijażem kobiety, spojrzała na niego ze zdziwieniem i powiedziała:
–Ja tak tylko patrzę, słyszy pan te huki, nie? Stary znowu wrócił z delegacji, to się zawsze trochę tam pokłócą. Myślałam, że to na klatce tu znowu, ale jak w mieszkaniu to co ja mogę. Dobry chłop z naszego sąsiada, zmęczony po pracy he he, no trza się trochę posprzeczać, co to za związek, nie?
Maciek patrzył na jej twarz nieskalaną inteligencją i odwrócił się od niej, jeszcze nim skończyła mówić. Nie wyglądało mu to na zwykłą „sprzeczkę”. Mało go to już obchodziło, jednak na sekundę odezwał się w nim głos współczucia i pomysł by zadzwonić na policję, ale… Pieprzyć to, wszyscy są siebie warci, pieprzona patologia. Banda degeneratów i margines durnego społeczeństwa. Maciek poczuł jeszcze bardziej wzmożony gniew. Wyszedł z klatki i postanowił wyrzucić kilka ulotek, które mu zostały. Podszedł do najbliższego kosza i znieruchomiał. Były już tam ulotki. Cały śmietnik zawalony był ulotkami Salonu Fryzjerskiego u Jolki.
Coś w nim pękło.
Upuścił resztę broszurek na ziemię. Ruszył szybkim krokiem w stronę klatki staruchy. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo Maciek ucieszył się, gdy dostrzegł już z daleka Pana z ławeczki, który faktycznie siedział na ławce i przechylał setkę wódki. Gdy zbliżył się już wystarczająco by poczuć smród, uświadomił sobie, że stał się nowym człowiekiem. Zniknął wszelki lęk, zniknął ból brzucha, całe zacofanie społeczne i wszelkie ubytki w kontaktach z innymi prysły jak bańki mydlane. Mama byłaby taka dumna! Choć może nie do końca ze sposobu w jaki jej ukochany, cichutki i spokojny synek dawał upust swojemu odkryciu. Maciek nie czuł nic, nawet nie był pewny czy widzi wyraźnie, złość, która go wypełniła dosłownie przesłoniła mu wzrok. Uderzał mężczyznę jak maszyna. Wywrócił go na ziemię i jak maszyna rozbił mu na głowie buteleczkę po wódce, do której kupna się przyczynił. Jak maszyna kopnął go w brzuch i jak maszyna zaczął się oddalać z miejsca gdzie przetarł swoje możliwości i spełnił marzenia matki przystosowując się do społeczeństwa. Usłyszał za sobą tylko przeraźliwe krzyki, a wśród nich dało się słyszeć imię Stacha. Zniknął za rogiem, nie obejrzał się za siebie. To jakiś pierdolony absurd. Pieprzone gniazdo patologii.
Nigdy więcej.
*****
Dwa dni później, ktoś wrzucił do skrzynki Maćka egzemplarz jego ulubionej Gazety lokalnej. Artykuł z nagłówka mówił:
Brutalne pobicie w jednym z mieszkań na ul. Św. Siostry Faustyny.
Do szpitala trafiło dziecko walczące o życie i jego matka z mocnymi obrażeniami głowy!
Maciek nigdy nie zaglądał do swojej skrzynki.
Wiecie już jak chcecie dorabiać? Ulotki?